Pierwszy raz odkąd pamiętam, lipiec upłynął mi bezwyjazdowo, nie licząc dwóch kilkudniowych wyskoków festiwalowych do innych polskich miast, ale co to za wyjazdy, biorąc pod uwagę, że do tej pory zwykle miesiące letnie spędzałam w dużej mierze za granicą. Tak więc siedzę sobie teraz głównie w Warszawie i pozytywnie zaskoczona stwierdzam: Wakacje w tej "dużej wsi" są OK!
Z zachwytem przyglądam się, jak coraz żywiej tętni nadwiślańskie życie, które o dziwo jakoś nie jest w stanie mnie znudzić. Mam wrażenie, że Warszawa, na pierwszy rzut oka raczej szara, chaotyczna i mało ciekawa, podszyta jest grubą warstwą kreatywności, pulsującą, kolorową tkanką, całkowicie odporną na rutynowe, miejskie nowotwory. Przez jej skórę prześwitują zatkane, żylakowate arterie, jednak w głębi jej organizmu krąży żwawo wielobarwna krew. Ten oddolny, pozytywny ferment ma w sobie swoisty magnetyzm, któremu ciężko się oprzeć, i za którym na pewno bym tęskniła, gdyby przyszło mi kiedyś wyemigrować z kraju. "Co pani tu jeszcze robi? Czemu pani jeszcze nie wyjechała?", pyta mnie Pan Sąsiad-Emeryt, a mnie tu trzyma ten swoisty magnetyzm właśnie, podobnie jak grawitacyjna siła przyciągania trzyma mnie przy Ziemi.
Nigdy nie uważałam się za patriotkę, bo według mnie duma narodowa to bzdura. Dumnym to można być z owoców swojej pracy (w szerokim znaczeniu tego słowa), ale przecież nie z tego, że rodzimy i wychowujemy się w jakimś konkretnym miejscu na globie, co nie jest w końcu żadną naszą zasługą. Tym niemniej, nękana przez historię i powszechną opinię Warszawa, ma w sobie coś, co sprawia, że mimo frustracji, jaką nierzadko mi serwuje, kocham to miasto zmęczone jak ja. Chcę być jego częścią i móc zawsze do niego powracać. I jeśli ktoś uważa, że w Warszawie nie ma co robić, niech z Podzamcza popłynie promem na drugą stronę rzeki do plażowego klubu La Playa na orzeźwiającą lemoniadę, a następnie uda się do położonego tuż obok parku linowego, by z góry zobaczyć piękną panoramę miasta, za którą kryją się kolejne atrakcje. Jak już zejdzie na ziemię i poczuje się leciutki jak obłok, niech poszybuje, centymetr nad ziemią się unosząc, do Zoo, Parku Praskiego i/lub jednej z wielu okolicznych knajpek. A to tylko ułamek szerokiego wachlarza rozrywek, jakie to miasto ma w zanadrzu. Oferta kulturalna z dnia na dzień robi się coraz bardziej imponująca i codziennie urzeka wielością możliwości, za którą nie sposób nadążyć.
Niezależnie od okoliczności: Koko dżambo i cycki do przodu! |
Ta miłość do Warszawy jest genetyczna :) To bardzo moje miasto mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńNie, bo moje! ;)
Usuń