czwartek, 30 lipca 2015

Lato w wielkiej wsi, czyli warszawskie kolorowe dni

Pierwszy raz odkąd pamiętam, lipiec upłynął mi bezwyjazdowo, nie licząc dwóch kilkudniowych wyskoków festiwalowych do innych polskich miast, ale co to za wyjazdy, biorąc pod uwagę, że do tej pory zwykle miesiące letnie spędzałam w dużej mierze za granicą. Tak więc siedzę sobie teraz głównie w Warszawie i pozytywnie zaskoczona stwierdzam: Wakacje w tej "dużej wsi" są OK! 


Z zachwytem przyglądam się, jak coraz żywiej tętni nadwiślańskie życie, które o dziwo jakoś nie jest w stanie mnie znudzić. Mam wrażenie, że Warszawa, na pierwszy rzut oka raczej szara, chaotyczna i mało ciekawa, podszyta jest grubą warstwą kreatywności, pulsującą, kolorową tkanką, całkowicie odporną na rutynowe, miejskie nowotwory. Przez jej skórę prześwitują zatkane, żylakowate arterie, jednak w głębi jej organizmu krąży żwawo wielobarwna krew. Ten oddolny, pozytywny ferment ma w sobie swoisty magnetyzm, któremu ciężko się oprzeć, i za którym na pewno bym tęskniła, gdyby przyszło mi kiedyś wyemigrować z kraju. "Co pani tu jeszcze robi? Czemu pani jeszcze nie wyjechała?", pyta mnie Pan Sąsiad-Emeryt, a mnie tu trzyma ten swoisty magnetyzm właśnie, podobnie jak grawitacyjna siła przyciągania trzyma mnie przy Ziemi.

Nigdy nie uważałam się za patriotkę, bo według mnie duma narodowa to bzdura. Dumnym to można być z owoców swojej pracy (w szerokim znaczeniu tego słowa), ale przecież nie z tego, że rodzimy i wychowujemy się w jakimś konkretnym miejscu na globie, co nie jest w końcu żadną naszą zasługą. Tym niemniej, nękana przez historię i powszechną opinię Warszawa, ma w sobie coś, co sprawia, że mimo frustracji, jaką nierzadko mi serwuje, kocham to miasto zmęczone jak ja. Chcę być jego częścią i móc zawsze do niego powracać. I jeśli ktoś uważa, że w Warszawie nie ma co robić, niech z Podzamcza popłynie promem na drugą stronę rzeki do plażowego klubu La Playa na orzeźwiającą lemoniadę, a następnie uda się do położonego tuż obok parku linowego, by z góry zobaczyć piękną panoramę miasta, za którą kryją się kolejne atrakcje. Jak już zejdzie na ziemię i poczuje się leciutki jak obłok, niech poszybuje, centymetr nad ziemią się unosząc, do Zoo, Parku Praskiego i/lub jednej z wielu okolicznych knajpek. A to tylko ułamek szerokiego wachlarza rozrywek, jakie to miasto ma w zanadrzu. Oferta kulturalna z dnia na dzień robi się coraz bardziej imponująca i codziennie urzeka wielością możliwości, za którą nie sposób nadążyć.

Niezależnie od okoliczności:
Koko dżambo i cycki do przodu!
Swoją drogą, tak jak w życiu, tak i w Warszawie przydaje się umiejętność doceniania drobiazgów. Weźmy np. takie Baseny Kora przy Wale Miedzeszyńskim, które odwiedziłam ostatnio z tytułu koncertu Goorala, aby posłuchać na żywo jego genialnej mieszanki polskiej muzyki ludowej i elektroniki. Miała być piana party, a piany było tyle, co kot napłakał, czyli po kostki, i to w brodziku dla dzieci, który znajdował się w części basenowej, położonej jakieś kilkaset metrów od imprezowego poletka. Ludzi też garstka, obsługa niekumata, a cały anturaż jakiś taki jakby lekko niedorobiony. Jedna wielka prowizorka rodem z nadmorskiego PRL-owskiego ośrodka wypoczynkowego przystrojona rozwalonym, wypełnionym rupieciami autobusem zaparkowanym na trawie. Ale kurcze: Były leżaki, była trampolina, były drabinki, więc była zabawa! Co z tego, że skacząc na nieco przedpotopowym ustrojstwie bałam się, że się pode mną zawali? Adrenalina! Nie wiem, z czego miałam większą frajdę - czy z trampoliny, czy z drabinek, które zmusiły mnie do wyjścia z mojej strefy komfortu, jako że za punkt honoru postawiłam sobie zwieszenie się z nich głową w dół po raz pierwszy od czasów dzieciństwa. Pomijam już sam koncert , który wypadł świetnie. To nic, że pod sceną było może jakieś 25 osób. Zapanowała atmosfera kameralnego garden party w gronie przyjaciół bez wyraźnego podziału na słuchacza i artsytę, który skądinąd jeszcze niedawno supportował samego Skrillexa. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wszyscy super się bawili, a kto deklarował obecność i nie przyszedł, ten trąba.





2 komentarze: