piątek, 17 lipca 2015

Sen o Kazimiernikejszyn

Skoro już napisałam o Open'erze, to nie mogę nie napisać o Kazimiernikejszyn. Weekend po weekendzie miałam przyjemność odwiedzić te dwa skrajnie różne festiwale - oba na swój sposób unikatowe, choć różniące się tak bardzo od siebie, że chyba już bardziej się nie da.

Open'er - spęd totalny, jakieś 100 000 ludzi, wielki teren (dawne lotnisko), trzy duże sceny, z czego jedna ogromna, a do tego jeszcze kilka mniejszych, jak i mnóstwo różnych stoisk i stref rozrywki, program obfitujący w zagraniczne gwiazdy i naszpikowany atrakcjami do tego stopnia, że nie sposób je wszystkie zaliczyć, powroty nad ranem wesołym autobusem, duże odległości, dużo chodzenia, jeszcze więcej doznań, wielka intensywność i wszystko szybko, szybko!

VERSUS

Kazimierjnikejszyn - kameralne przedsięwzięcie, jakieś 3000 ludzi (powiedział ktoś, choć ja nie wierzę), średniej wielkości teren (dawny kamieniołom), jedna średniej wielkości scena, a na niej głównie polscy wykonawcy, poza obszarem koncertowym kilka stref aktywności, choć w gruncie rzeczy raczej chilloutu, w tym strefa nudy, gdzie po prostu nie było nic, przemieszczanie się na piechotę przyjemnym spacerkiem, niewielkie dystanse, za to wielki luz i wszystko na lajcie!

Jest jednak jeden istotny czynnik, który, poza dobrą zabawą, łączy obydwa festiwale: ładna pogoda! Pod tym względem wygrywa co prawda Open'er, który w tym roku prezentował się wyjątkowo słonecznie, ale uczestnicy Kazimierjnikejszyn też nie mogli narzekać na brak słońca. W obydwu przypadkach obeszło się, co nietypowe, bez ani jednej kropli deszczu.

źródło: www.facebook.com/kazimiernikejszyn

Drugi raz w historii świata nad Kazimierzem Dolnym na cztery dni władzę przejęło "wydarzenie bez spinki", jak nazwał je sam pomysłodawca Włodek "Paprodziad" Dembowski, charakterystyczna postać, stojąca na czele kolorowego tłumu (patrz fota u góry) oraz pozytywnie zakręconej formacji Łąki Łan (+ kilku innych zespołów). Mimo sporego napływu ludzi było rzeczywiście zaskakująco bezpsinkowo.
Tak jak w przypadku wpisu openerowego, poniżej przedstawiam moje prywatne highlighty wraz z przykładami muzyki, którą uruchomisz, klikając na tytuł utworu. Dzień 1 niestety mnie ominął. Najważniejsze jednak, że po wspaniałej podróży wzdłuż przepięknych wiejskich krajobrazów (łąki, łany, zboża, chaszcze, gąszcze, krzaczory), przy sączących się z głośników dźwiękach musicalu "Hair" i w przesympatycznym towarzystwie, udało mi się zdążyć na coś, na co bardzo zdążyć chciałam, mianowicie...

Dzień 2


Masala Soundsystem. Elektro-etno-ragga-(t)rap-punk'n'bass-step, jak określają swoją muzykę członkowie Masali, czyli bity plus muza świata, a do tego rapsy i zaśpiewy Dużego Pe - naprawdę świetna mieszanka, tworząca niepowtarzalny klimat! Zespół jak zwykle zachwycił nie tylko mnie, choć zadanie miał trudne, bo otwierał część muzyczną festiwalu i to na nim spoczywał obowiązek rozgrzania wówczas jeszcze niezbyt licznej publiczności, z czym oczywiście świetnie sobie poradził. Bardzo polecam zarówno na żywo, jak i nieżywo, np. tu: Cruel Vibrations

Nosowska. Wokalistka kultowej grupy Hey tradycyjnie dała popis nie tylko w postaci uczty muzycznej, ale i przeuroczej konferansjerki, z której uczyniła już swój znak firmowy. Jej nieco nieśmiałe "no, dziękujemy prześlicznie" wplatane między utwory zawsze na nowo mnie urzeka, nawet jeśli jest tak przewidywalne, jak deszcz w długi weekend. I ten jej koczek na czubku głowy, i ten jej UniSexBlues, zaśpiewany słodko-czułą, zachrypniętą barwą na koniec występu... ach!

Łąki Łan. Tu również bez zaskoczenia, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Chłopaki zawsze wypadają tak samo niepodrabialnie. Mistrzowie autokreacji i solidnego elektro-funkowego grania, słynący z tego, że robią jedyne w swoim rodzaju, kolorowe, kwiecisto-przytupowe show. Muzycznie i wizerunkowo niezmiennie w topowej formie. Był kop i były jaja (to chyba jedna z niewielu sytuacji, gdzie kop w połączeniu z jajami daje uśmiech na twarzy), a także wielka pluszowa dżdżownica uprawiająca przez większość koncertu stage diving. Wstyd się przyznać, ale z powodu później godziny nie wytrwałam do końca i jeden z moich ulubionych kawałków Łan Pała towarzyszył mi już w drodze do dom(k)u. Warto obejrzeć clip, żeby ujrzeć choć namiastkę tego, co za udziałem tych panów dzieje się na scenie.

Dzień 3

fot. Krzysztof Burski
Trio Nadwiślanśkie. Nie wiem, jak w rzeczywistości nazywali się ci państwo, którzy byli chyba z Ukrainy i tak cudnie grali nieopodal naszego domku, ale pozwoliłam ich sobie tak nazwać, jako że rozstawili się nad Wisłą, sprawiając że moja załoga, mieszkająca nad samą rzeką właśnie i konsumująca w tym czasie śniadanie, przeżyła idealny poranek. Śniadanie zresztą szybko zeszło na dalszy plan, bowiem ważniejsze stało się uczestniczenie w tym błogim przedstawieniu. Osoba, która zrobiła powyższe zdjęcie, spontanicznie wyciągnęła mnie do tańca, kładąc tym samym wisienkę na torcie tego przemiłego wspomnienia, które bez wątpienia na długo we mnie pozostanie.

Klezmafour. "Klezmer balkan electronic folk" - tak sami mówią o swojej muzyce. Widziałam ich już wcześniej "live", więc wiedziałam, że mogę spodziewać się wulkanu energii i wykonania na najwyższym poziomie. Mega power, a do tego świetny warsztat muzyczny oraz piękne, raz bardziej rzewne, raz bardziej biesiadne (w dobrym tego słowa znaczeniu) melodie. Ja rekomenduję na przykład tę: Golem Fury 

Pogodno. Ich nagrania nigdy mnie nie powalały, ale na koncercie bawiłam się świetnie. Fajna energia, no i wspólne śpiewanie o Pani w obuwniczym, która "miała taki ruch, że aż jej się buty rozeszły".
Zaraz potem jeszcze pozytywniej zaskoczył mnie Grubson, któremu jak dotąd tylko raz udało się przykuć moją uwagę fajnym kawałkiem pt. Złota Kula, nagranym we współpracy z Krzyśkiem Zalewskim, którego bardzo szanuję.

Kuba. Hitem wieczoru na miarę openerowskiego "Gdzie jest Jarek?" stała się piosenka "Panie Janie", odśpiewywana wielokrotnie przez małego Kubę, urodzonego showmana, który co i rusz wspinał się na scenę, aby zapewnić publiczność, że "wszystkie dzwony biją, bim bam bom". I w ten oto sposób wyłoniony został dżingiel tegorocznej, drugiej edycji festiwalu, później już samodzielnie intonowany przez festiwalowiczów w ramach zajawki.

Dzień 4

Bohemian Betyars. Superfajna ekipa z Węgier, grająca muzykę, którą sama określa mianem "speed folk freak punk". Chłopaki zupełnie niewzruszeni wczesnopopołudniową godziną i niedużą ilością ludzi pod sceną zaserwowali ogromną dawkę energii z wyraźnie wybijającym się, porywającym do tańca piłowaniem na skrzypcach. Jeśli lubisz speedowo-folkowo-freakowo-punkowe klimaty, posłuchaj sobie Megjöttek a fiúk, cokolwiek to znaczy.

Damian Syjonfam. Nigdy nie byłam fanką reggea'owych brzmień, ale trzeba przyznać, że te przyjemnie bujające, pozytywne wibracje pasowały na zakończenie chillowego Kazimiernikejszyna jak ulał. Swoją drogą, cóż za nieludzkie postępowanie - kończenie imprezy o 16! Poczułam się, jak dziecko, któremu każą iść spać, kiedy ono się właśnie rozkręciło i najbardziej na świecie chce się bawić. To chyba jedyny mankament tego festiwalu. A nie, jeszcze był ciut za mały wybór jedzenia i picia. Zwłaszcza jedzenia, bo przez większość czasu na terenie koncertowym można było zjeść tylko falafela. To znaczy, ja akurat bardzo lubię falafele, więc dla mnie bomba. Pierwszy raz w życiu jadłam wersję z owocem granatu i bardzo mi smakowała.

Ze wszystkich powyższych powodów wolę "Sen o Kazimiernikejszyn" Paprodziada niż "Dream of Californication" Red Hot Chili Peppers. A na koniec kilka moich impresji, pozostawiających nieco do życzenia pod względem jakości, ale być może już niebawem zostanę bogatą celebrytką, kupię sobie wypasiony aparat i będę cykać tak fantastyczne foty, jak Mateusz Stachyra (znowupojechali.blogspot.com). Póki co skutecznie sobie wmawiam, że to atut, iż moje są lo-fi.

I co? Gorzej niż w Hollywood?

I co? Życie to nie bajka?

Kojarzysz utwór The Syntetic "Człowiek widmo" o "niewidzialnym jak skała"? Chyba go ujrzałam.

Jak to śpiewa Łąki Łan: Łan pała! Odkryłam strefę, w której leżały sobie farbki i patyczki i tym sposobem stworzyłam swoją unikatową, magiczną różdżkę, za pomocą której zamierzam zmieniać świat na lepszy. Nawet nie wiesz jak relaksujący był proces tworzenia jej. Sama się nie spodziewałam.

Jeśli musi być krawat, to chociaż bez spinki!


Rokendrol wiecznie żywy. Stoisko Dziadów Kazimierskich.

Piłeś, nie łaź! Podczas wycieczki znaleźliśmy pijanego, którego kolega dzielnie doprowadził do celu.

Hula kula! Hulaj dusza! Piekła nie ma!

Tu na szczęście nic się nie działo.

Eko zawsze spoko!

Tak się bawi, tak się bawi Ka-zi-mierz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz