sobota, 8 sierpnia 2015

Praskie opowieści

Jako że ostatni wpis poświęciłam życiu w Warszawie, pragnę nieco "przybliżyć kadr" i podzielić się moimi odczuciami na temat życia na warszawskiej Pradze, która wcale nie jest taka straszna, jak ją malują. Jak ją malują, to jest wręcz bardzo niestraszna! Gwoli dowodu kilka streetartowych widoczków z mojej kolekcji:


Wbrew pozorom i powszechnej opinii praski lajf to nie pieskie życie (ale fajnie, właśnie się zorientowałam, że anagram słowa "pieskie" to "kiepskie"). Mieszkałam na Kabatach, Powiślu, Mokotowie i Sadybie, ale dopiero na Pradze Północ poczułam się "u siebie". Ne pewno jest to po części spowodowane faktem, że wreszcie jestem "na swoim", ale to nie wszystko. Wciąż na nowo dochodzę do wniosku, że to właśnie tutaj toczy się prawdziwe życie. Często myślałam sobie i spotykałam się z opinią, że "ludzie są tu jacyś inni". Teraz już wiem dlaczego. Tu ludzie są po prostu tacy, jacy są, nie udają nikogo, nie próbują podskoczyć - jak to się mówi - wyżej dupy. Z ulgą stwierdzam, że to miejsce jakimś cudem uchowało się przed wielkomiejskim lansem i przywróciło mi wiarę w to, że zjawisko pt. więzi społeczne rzeczywiście występuje, i to nie tylko w kilkunastoosobowych osadach na krańcu świata.

Moja Praga, czyli Stara Praga, to takie miasteczko w mieście. Znam moich sąsiadów, z którymi rozmawiam, gdy ich spotykam, zamiast udawać, że ich nie widzę, znam sprzedawców i sprzedawczynie w sklepie jednym-drugim-trzecim, znam Pana Majsterklepkę, który ma zakład w bloku obok i Panią Fryzjerkę, która ma zakład dwa bloki dalej, znam mojego miłego, cichego Pana Listonosza i uwielbiam to poczucie przynależności to naszej małej, przytulnej enklawy życzliwości. Pardą, muszę jeszcze wyróżnić pana ze sklepu numer dwa (czyli nie obok domu, tylko na przeciwko), który zawsze w rozczulający sposób podczas kasowania moich produktów wymienia je wszystkie na głos, co leci mniej więcej tak: "serek raz, dwie bułeczki, pomidorki, mleczko..." - za każdym razem mnie tym ujmuje. No i nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o jednym z moich sąsiadów, pewnym kulturalnym, starszym panu, który zawsze kłania mi się w pas, zwracając się do mnie zwykle per "Szanowna Pani". Drugi Pan Emeryt jest już nieco mniej kulturalny, bo zawsze chce mnie całować po rączkach i zdarzało mu się krzyczeć głośno na żonę po pijaku, ale za to, kiedy zdechł mu kot, przyszedł mi się wyżalić, przy czym popłakał się na klatce schodowej u mego progu. Jaki by nie był, nie można mu odmówić autentyczności. I taki właśnie jest cały ten światek dookoła mnie: autentyczny. Mogę wyjść na ulicę w dresie i bez makijażu i nie czuć się dziwnie i to jest piękne. Mijam cwaniaczków sprzedających tanie pety na przystanku i myślę sobie: oni nie silą się na nic, oni się siebie nie wstydzą, oni nie zamalowują panicznie swoich pryszczy i zmarszczek, nie wciskają desperacko fałdki tłuszczu za pasek, nie udają, że są kimś więcej, niż w rzeczywistości są. 

Tu na chodniku zatacza się pijany żulik, a tam na Saskiej Kępie w luksusowym mieszkaniu jakiś snob wciąga kolejną kreskę - jaka to różnica? Nie ma żadnej, bo obaj są równie godni pożałowania, z tym że drugi łudzi się, że jest lepszy od pierwszego, bo stać go na droższe używki. Nie mam nic do Saskiej Kępy, w końcu ona też leży na prawym brzegu Wisły, a do tego jest fajna i śliczna, ale tak tylko chciałam podkreślić, że wolę spotkać żula, który jest prawdziwy w swoim upodleniu, aniżeli narkomana z wyższych sfer, który przyodziewa swoją degrengoladę w strojne szaty, licząc na to, że nikt jej nie zauważy. Kiedyś przeczytałam takie zdanie: Richness allows you to be comfortably sad (Bogactwo pozwala być komfortowo smutnym) i na tym pragnę zakończyć ten wątek. A nie, chwileczkę! Przypomniała mi się genialna scenka, której byłam świadkiem, i która się idealnie tu wpisuje: Pewien lekko przybrudzony tudzież lekko zataczający się pan a la kloszard wychodzi z Bazaru Różyckiego w towarzystwie dwóch kumpli, w ręku trzyma muffina i rozpakowując go mówi na wpół do siebie, na wpół do swoich kompanów: "Co to, kurwa, jest!?". Teraz mogę zakończyć ten wątek.

No dobra, skoro już mowa o szemranych typach, to muszę opowiedzieć coś jeszcze. Raz spotkało mnie to, z czego słynie ta dzielnica, i czego wszyscy "lewobrzeżni" się tak obawiają. Pewnego razu idę sobie ulicą, a tu nagle podchodzi do mnie pijany, nieco poturbowany dres, łapie moją torebkę i mówi: "Oddawaj, napad!". "Jaki naaapad?", pytam odruchowo z niemal stoickim spokojem, a koleś na to, że "w biały dzień" (choć było ciemno) i przywołany do porządku przez swojego kolegę zrezygnowany znika za rogiem. Tak więc zaprawdę powiadam wam: Ta praska przestępczość to jakiś pic na wodę jest. W ząbek czesany.
No dobra, nie zawsze. Innego znów razu wracam z pracy, czekam na autobus, patrzę, a teren na tyłach przystanku zabezpieczony jest charakterystyczną taśmą. Biały van tarasuje widok. Mój wzrok wędruje w kierunku obrazu wyłaniającego się z prześwitu pod podwoziem. Na trawie za samochodem leży coś, co do złudzenia przypomina półnagiego, lekko zakrwawionego, kobiecego trupa. Nie powiem, zmroziło mnie konkretnie i poczułam na własnej (gęsiej) skórze, że Praga (choć właściwie był to już graniczący z nią Targówek) nie bez powodu nazywana jest warszawskim Bronxem.

http://www.sohofactory.pl/blog/magia-w-kapuscie
Na szczęście po tego typu zajściach zawsze mogę przywołać w pamięci kojące wspomnienie o cudownej przystani dobra pt. "Zając w kapuście", będącej malutkim, rodzinnym biznesikiem nieopodal mojego domu, gdzie jeszcze do niedawna można było zjeść pysznie, zdrowo, tanio i domowo przy przesympatycznej obsłudze, przeuroczym oldskulowo-babcinym wystroju i "Tańcu Eleny" Michała Lorenca, a przy okazji załapać się na darmowy kawałek ciasta. Kiedy po którymś ze spożytych tam przez mnie obiadów na odchodne wciśnięto mi do ręki gratisowy kawał świeżutkiego placka drożdżowego, na co wyraziłam swoje zdumienie, uzasadnienie brzmiało: "Świetnie Pani będzie wyglądała z ciastem na Pradze!".
Ostatnio "Zając" wydawał się jakiś podejrzanie nieczynny, więc przechodząc obok niego pewnego ciepłego, letniego wieczoru i widząc krzątających się w nim ludzi, zajrzałam do środka, aby zapytać o dalsze losy lokalu. Niestety ku memu rozczarowaniu okazało się, że knajpa już nie istnieje, za to właściciele nadal robią wypieki dla innej firmy. I tym sposobem załapałam się na pyszną, bezpłatną jagodziankę :)
No właśnie, a propos domowego ciasta: Życie w tej dzielnicy to jak powrót do smaków dzieciństwa. Tutaj czuć ducha tego, za czym skrycie tęsknimy. Dzisiejsza Praga to poświata dawnej Warszawy, czasów, kiedy ludzie żyli ze sobą, a nie obok siebie. Niby PRL był do kitu, ale jednak wielu wspomina go z pewnym słodko-gorzkim sentymentem. Może dlatego, że wtedy jeszcze ludzie trzymali się razem, zamiast ze sobą rywalizować i prześcigiwać się wzajemnie na torach szpaneriady. Przy okazji polecam muzeum PRL-u na ul Mińskiej 25, gdzie znajduje się m.in. ... walkman dziadka mojej uczennicy. Na którejś z moich językowych lekcji z nastolatkami, padło słowo "walkman", którego nikt z grupy nie kojarzył, aż w końcu olśniło jedną z osób: "Ach, chyba wiem, co to jest. Wydaje mi się, że mój dziadek miał walkmena i oddał go do muzeum Pragi, czy jakoś tak".

Czar PRL - muzeum życia minionej epoki
O mnogości rozrywek, jakie oferuje ta dzielnica, wspominać już nie będę, bo atrakcji jest naprawdę dużo. Samych knajp, w tym wiele bardzo pomysłowych, położonych nad Wisłą i nie tylko, jest w bród. Polecam szczególnie bar La Playa, między innymi ze względu na przylegający do niego park linowy, o którym już wspominałam w poprzednim poście pt. "Lato w wielkiej wsi, czyli warszawskie kolorowe dni". Fajnie jest też wybrać się z Praską Ferajną albo Skarbami Warszawy na spacer po różnych praskich zakamarkach. Prawobrzeżna Warszawa skrywa naprawdę wiele zaskakujących miejsc, na które samemu ciężko natrafić, a do tego podczas wycieczki zazwyczaj można dowiedzieć się sporo o ciekawej praskiej gwarze. Na zakończenie mogę więc tylko powtórzyć w ślad za Kapelą Praską: Rzuć bracie blagę* i chodź na Pragę!

*kłamstwo, fałsz, łgarstwo, oszustwo, blef

3 komentarze:

  1. Przecudne! Popłakałam się... Kto nie był nigdy na Pradze, ten po przeczytaniu tego tekstu nie tylko ją zobaczy, ale też poczuje :)

    OdpowiedzUsuń