poniedziałek, 11 stycznia 2016

Gwiezdny kameleon

To chyba najbardziej nieprzyjemny początek tygodnia od lat.

Budzę się i jak co rano patrzę odruchowo na ekran telefonu. Jakieś nowe powiadomienie. Od siostry. O, wkleiła mi coś na łola. Ciekawe co! Wchodzę, czytam:


Że co?! Czy ja jeszcze śnię? Przecież dopiero co miał urodziny. Nie może nie żyć!

W moim mózgu zachodzi szybka retrospekcja - 25. czerwca 2009 r. Stoję na środku jednej z ulic w centrum Berlina. Jestem na wakacjach i niczego złego się nie spodziewam. Wtem podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i oznajmia: "Michael Jackson is dead". Jakby ktoś dał mi w łeb.

Szybki powrót do teraźniejszości. Nastaje moment cucącej konstatacji. Czyli jednak.

Skłamałabym mówiąc, że David Bowie był niezwykle ważną osobistością w moim życiu. Nie był. Nie ukształtował mnie i nie inspirował od małego (w przeciwieństwie do Jacksona). Chciałabym móc powiedzieć, że fascynował mnie już jak byłam dzieckiem, że z zapartym tchem śledziłam i naśladowałam jego coraz to nowe artystyczne wcielenia i śpiewałam jego piosenki przed lustrem, bo żałuję, że tak nie jest.

Do muzyki Davida dojrzałam dość późno. Nie ukrywam: przez długi czas wręcz nie mogłam zrozumieć, na czym polega jego fenomen. Przełom nastąpił stosunkowo niedawno, bo jakieś kilka lat temu, gdy w końcu natknęłam się któregoś dnia na jego mało znany utwór pt. "Andy Warhol". To była miłość od pierwszego usłyszenia - mimo, a może też po części dzięki słabej jakości. Kawałek natychmiast wydał mi się magiczny, a uczucie to spotęgował dodatkowo sentyment do króla popartu, którym ekscytowałam się w wieku nastoletnim. Do tego doszedł fakt, że to utwór kompletnie niszowy, a ja uwielbiam znajdować sobie takie właśnie "perełki", takie MOJE. Co więcej, przypomniało mi się, że Bowie wcielił się przecież w rolę Warhola w filmie "Basqiat - Taniec ze śmiercią" - filmie, który obejrzałam w ważnym momencie mojego życia, podczas kilkumiesięcznego pobytu w szkole artystycznej w Danii, i który opowiada o życiu nowojorskiego, undergroundowego malarza. Moja ciekawość została skutecznie i bezpowrotnie wzbudzona.



Oczywiście natychmiast przesłuchałam cały album "Hunky Dory", z którego pochodzi powyższy utwór. Ta beztroska lekkość, swoista "soundtrackowość", ten specyficzny powiew świeżości, odrobina lekkostrawnej, zgrabnie wplecionej melancholii... Wessało mnie po uszy, a wspomniana płyta - jak to zwykle u mnie bywa w przypadku uderzających mnie muzycznych odkryć - do dziś pozostaje moją ulubioną z dotychczas zbadanego przeze mnie dorobku Davida. Zresztą jej tytuł mówi sam za siebie.

źródło: www.pl.bab.la

Szybko wzięłam się za przesłuchiwanie pozostałych dzieł artysty, których skądinąd do dziś wciąż jeszcze porządnie nie ogarnęłam z racji na jego niezwykłą płodność, i okazało się, że "to znam", "to znam", "to też znam" i "to przecież też" i "w sumie wszystko to lubię, tylko nawet o tym nie wiedziałam". Od tamtej pory, gdy tylko włączam jego hiciory, czuję się, jakbym była główną gwiazdą w jakimś super-fajnym filmie. 

Mimo tego, że tak późno zaczęłam zgłębiać twórczości tego - jakby nie patrzeć - niezmiernie ważnego muzyka, naprawdę rozbiła mnie wiadomość o jego niespodziewanej śmierci. Zrobiło mi się bardzo smutno. Nie martw się, powiedziałam sobie jednak chwilę później, gdy łzy cisnęły mi się do oczu, budząc obawę, że nie będę mogła skupić się na pracy. Śmierć to część życia, to zmiana, transformacja. Tym bardziej w przypadku tak wszechstronnego mistrza autokreacji, jakim jest... był Bowie. Pomyślawszy to, przypomniałam sobie jego kawałek pt. "Changes" i postanowiłam sięgnąć po tekst. Zobaczyłam, że w refrenie padają słowa "Turn to face the strange" ("Odwróć się i zmierz z nieznanym"), utrzymane w zdecydowanie wesołym tonie, i odetchnęłam.

Lubię myśleć, że David przeniósł się na wieczność do lepszego, kolorowszego świata, jaki sam zawsze umiał tak genialnie namalować dźwiękami i dopełnić swoim barwnym wizerunkiem. Mam nadzieję, że teraz będzie trwać bez końca w tej słodkiej, sielankowej pogodzie ducha, którą dane jest mi poczuć, gdy słucham moich ulubionych utworów jego autorstwa. 

Spoczywaj w pokoju, Davidzie, gwiezdny kameleonie. Albo nie, baw się dobrze!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz